Leśna wyprawa 8

 WYPOCZYNEK NAD JEZIOREM 

Dzisiejszy dzień miał być inny od poprzednich. Po zwinięciu obozowiska czekał nas krótki marsz nad pobliskie jezioro. Droga zajęła nam niecałe dwie godziny. Olek, nasz przewodnik, wszystko miał zaplanowane. Wyprawa nie miała na celu ciągłego parcia przed siebie. Miał być też czas na relaks i obcowanie z naturą, dlatego dzisiaj mieliśmy luźniejszy dzień. Rozbicie namiotów nieopodal plaży, a następnie cały dzień na swobodne zwiedzanie okolicy i pływanie w jeziorze. Wszystkim odpowiadała taka chwila relaksu, po trudach dotychczasowej wędrówki. 

Wraz z Arkiem, Wojtkiem i Agnieszką ruszyliśmy ścieżką wzdłuż linii brzegowej. Szwendaliśmy się bez celu, aż dotarliśmy do ogrodzonego skrawka lasu. Zdziwiło nas, po co komuś płot w samym środku odludzia, jednak po naradzie postanowiliśmy go po prostu okrążyć. Idąc tak wzdłuż ogrodzenia, natrafiliśmy na dziurę, która pozwalała przejść na drugą stronę. Dookoła panowała kompletna cisza. Oczywiście pomijając odgłosy lasu. Bez wątpienia na terenie posesji nikogo nie było. Nie było to legalne, ale któż przegapiłby taką przygodę? Któż odmówiłby sobie odrobiny adrenaliny. Szczególnie będąc w naszym wieku? 

·        Chodźcie, zobaczymy co jest po drugiej stronie. - zaproponował Arek. 

Kiwnąłem głową i jako pierwszy przeszedłem na drugą stronę, reszta ruszyła za mną. Zaczęliśmy rozglądać się po okolicy, dość szybko natrafiając na niezamieszkały domek letniskowy. Drzwi były zamknięte na zamek, a wszystko wyglądało tak jakby nikogo tu nie było od przynajmniej zeszłego roku. Nieopodal las się przerzedzał, a między drzewami było widać małą zatoczkę, w której zacumowano małą łódkę. Podeszliśmy do niej z zainteresowaniem. Niedaleko znaleźliśmy dwa wiosła przykryte brezentem. Ktoś tu się nieźle urządził! 

·        Myślicie, że moglibyśmy ją pożyczyć? - zapytał ostrożnie Wojtek. 

·        Chyba od dawna nikogo tutaj nie było. Myślę, że nikt by nie miał nam tego za złe. - odparł przekonującym tonem Arek. 

·        Super, wchodzę w to! - zawołała Agnieszka. - Tylko... ochhh nie! Spójrzcie jak tutaj jest mało miejsca. Nie zmieścimy się we czwórkę! 

Faktycznie, łódka nie należała do największych, a wypłynięcie nią z nadmiarowym pasażerem było zbyt ryzykowne. Na tym pustkowiu, byliśmy zdani jedynie na siebie. Nie było tu żadnego ratownika, czy w ogóle żywej duszy. Tymczasem wychwyciłem porozumiewawcze spojrzenie mojej żony. Najpierw wskazała wzrokiem na łódź, potem wlepiła na mnie swój wzrok, a następnie odwróciła go w przeciwnym kierunku. Zostań tu! Przekaz był oczywisty. 

·        Słuchajcie, to popłyńcie we trójkę, a ja tu się trochę rozejrzę i na was zaczekam. 

·        Serio? Nie będziesz miał do nas o to żalu? - zapytał Arek ożywionym tonem. 

·        Nie, nie. Ktoś musi się poświęcić. - uśmiechnąłem się, starając się o beztroski ton. 

·        Dzięki stary. - Wojtek nie potrafił ukryć szerokiego uśmiechu. 

Weszli we trójkę do łodzi, a ja ją odepchnąłem od brzegu, wkładając w to całą swą siłę. Łajba powoli sunęła po grząskim brzegu zatoczki, by po chwili kołysząc się, ruszyć w kierunku niezbadanych terenów. Pomachali do mnie na pożegnanie, a ja uniosłem dłoń w odpowiedzi. Kurde... to nie było rozważne. Puściłem moją żonę, z dwójką wyraźnie na nią napalonych facetów, którym dopiero co zeszłej nocy zrobiła gałę! 

Powoli zaczęli się oddalać, a ja mogłem tylko na to patrzeć. Ale czy na pewno? Poczułem przypływ adrenaliny, musiałem coś zrobić! Zacząłem chodzić po ogrodzonej działce, w zasadzie nie wiedząc czego dokładnie szukam. Szczęście mi jednak dopisało. Za domkiem znalazłem podłużną bryłę przykrytą szczelnie brezentem, dodatkowo obciążonym cegłami, które musiałem odsunąć na bok. Pod spodem znalazłem kajak oraz wiosła, które stanowiły wymarzony zestaw dla osoby w mojej sytuacji. Na szczęście komplet nie ważył zbyt wiele i samodzielnie udało mi się przeciągnąć go na brzeg zatoczki. Niestety nie miał mnie kto wypchnąć. Zdjąłem więc buty i wrzuciłem je do wnętrza kajaku, następnie wepchnąłem mój nowy środek transportu do jeziora brodząc za nim po kolana w wodzie. 

Ostrożnie wszedłem na moją łajbę, nieomal wpadając przy tym do wody. Szczęście kolejny raz mi sprzyjało, złapałem równowagę i ruszyłem na poszukiwania. Pogoda była doskonała, widoczność miałem więc bardzo dobrą. Pomimo to, nigdzie nie mogłem dostrzec łodzi, na której moja żona żeglowała wraz z Arkiem i Wojtkiem. Postanowiłem płynąć bliżej linii brzegowej. Ze środka jeziora byłbym zbyt widoczny, a coś mi mówiło, że lepiej w miarę możliwości, zachować odrobinę anonimowości. 

Po dwudziestu minutach poszukiwań zacząłem tracić nadzieję. To jezioro jest zbyt wielkie, nigdy ich nie znajdę! O tym co mogli teraz robić z moją żoną wolałem nie myśleć. Masz ci los, gdybym szybciej uporał się z tym kajakiem, to pewnie dawno już bym ich znalazł, a tak odpłynęli w nieznane... Gdy tak złorzeczyłem na okrutny los, w zacienionej zatoczce ujrzałem dobrze mi znaną łódź. Serce zabiło mi mocniej. A więc udało się! Znalazłem ich! Tylko... czemu oni zeszli na ląd? Mogłem się tego domyślać, albo... po prostu to sprawdzić. Powoli podpłynąłem, ostrożnie wkładając wiosła do wody. W pobliżu zatoki były szuwary, w które ostrożnie wpłynąłem. Nie było to łatwe zadanie, ale udało mi się w miarę bezszelestnie przebić w okolicę brzegu. 

Wyjrzałem z mojej kryjówki na niezalesiony kawałek terenu. Tam zgodnie z moimi przewidywaniami byli moi kumple i żona. Siedzieli razem na kocu i żywo dyskutowali na jakiś temat. Nadstawiłem uszu. 

·        Nie daj się prosić, po tym co się wydarzyło zeszłej nocy, rozbudziłaś nasze apetyty. - powiedział Arek. - Marcin o niczym się nie dowie. 

·        Ale wczoraj to było co innego. - próbowała się bronić Agnieszka – Zresztą, czego wy ode mnie oczekujecie? 

·        Chcemy się lepiej przyjrzeć twojemu ciału. Sama wiesz, że w nocy nie było to takie łatwe. - w głosie Arka słychać było błagalną nutę. 

·        Mieliście latarki... - słusznie zauważyła moja żona. 

·        W świetle dziennym to zupełnie co innego! - nie dał się przegadać Arek. 

Agnieszka przez chwilę się wahała. Patrzyła na nich, ważąc ostatnie słowa. Widać, że nie była pewna jak powinna postąpić. Przyglądałem się z daleka jej zamyślonej, niepewnej twarzy. Serce biło mi jak dzwon. Moja ukochana uległa ostatecznie presji kolegów. 

·        No dobra, ale tylko przez chwilę. 

·        Jasne, jasne. - przytaknęli ochoczo. 

Żona wstała z koca i rozejrzała się po okolicy. Nikogo jednak nie dostrzegła, zatem uznałem moją kryjówkę za bardzo udaną. Ciekawe co też zrobi myśląc, że nikt nie może tego zobaczyć? Stała bokiem do mnie. Uniosła koszulkę do góry, a naszym oczom ukazał się bordowy stanik. Odpięła go uwalniając po chwili swoje dwie dorodne półkule. Miała piękne cycki, uwielbiałem je. Zakończone dwiema różowymi sutkami, które zaczynały jej sztywnieć. Czyżby i jej udzielały się emocje? Nie było w tym wszak nic dziwnego. Lekko zarumieniona spojrzała na swoją widownię. Panowie patrzyli na jej piersi jak zaczarowani. 

·        I jak się wam podobają? - spytała wreszcie, nie potrafiąc wytrzymać tej niezręcznej ciszy. 

·        Są... doskonałe. - wydukał Wojtek. - Mogę dotknąć? 

Aga niepewnie kiwnęła głową. Widziałem jak na jej policzkach pojawiają się czerwone plamy. Chłopak wstał z koca i podszedł do niej. Wyciągnął rękę i chwycił ją za prawego cycka. Patrzenie to jedno, ale oni pozwalają sobie na coraz więcej! Poczułem przypływ zazdrości. Obcy facet maca moją Agę po piersiach! No ale wiedziałem, że nic nie mogę na to poradzić. Przecież jej obiecałem, a ja słowa dotrzymuję. Co więcej w naszej umowie było mówione, że nie ma zgody na seks, a od macania cycków do bzykania jest całkiem daleka droga. Na razie nie pozostawało mi nic innego jak przyglądać się temu co dzieje się na leśnej polance. Nie było łatwo! 

 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Monika w klubie

Woda i ogień 11

Woda i ogień 6